Wspominienie sodalisa bł. Stefana Frelichowskiego
Wspomnienie bł. sodalisa ks. Stefana Frelichowskiego
23 lutego wspominamy w Kościele sodalisa bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego, kapłana i męczennika.
Oficjalnie jest patronem harcerzy, ale nieoficjalnie można go nazwać również patronem rozeznawania powołania i zaangażowania w posługę kapłańską. Wicek, bo tak go nazywano w dzieciństwie, w swojej rodzinnej Chełmży wstąpił do Pomorskiej Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Był wtedy uczniem gimnazjum, zafascynowanym harcerstwem, jego ideałami, gdzie mógł realizować pragnienie służby drugiemu człowiekowi i kształtował swoją osobowość. Szybko został wybrany drużynowym. Chciał, aby harcerstwo było nie tylko sposobem spędzania wolnego czasu, ale miejscem integralnej formacji młodego człowieka. Miał bardzo konkretną wizję swojej drużyny harcerskiej. „Taka drużyna - pisał w swoim Pamiętniku - dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
W gimnazjum Frelichowski zasilił także szeregi Sodalicji Mariańskiej i w 1930 r. został jej prezesem. Tam rozwijał swoje życie duchowe będąc wielkim czcicielem Matki Bożej. Po maturze, wraz z innymi kolegami, odbył rekolekcje na Jasnej Górze prowadzone przez sodalicyjnego księdza moderatora. To właśnie ten czas skupienia i modlitwy przed tronem Pani Jasnogórskiej w dużym stopniu przyczynił się do tego, że nasz bohater zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego w Pelplinie. Nie była to łatwa decyzja, a podstawowe pytanie, które sobie zadawał brzmiało: gdzie mógłbym lepiej wypełniać naukę Chrystusa, jako mąż i ojciec, czy jako kapłan? Z tym pytaniem spędził długie godziny na modlitwie. Ostatecznie, po uważnym rozeznaniu, zdecydował się na kapłaństwo. Ale nigdy nie umniejszał wartości małżeństwa, wręcz przeciwnie. W pięknym rozważaniu - modlitwie dziękował Bogu za to, że był zakochany i pragnął założyć rodzinę. W ten sposób wspominał młodzieńczą miłość: „Dziękuję Ci za nią Boże. Dziś już tylko na dnie serca ona spoczywa. A serce me całe pragnie do Ciebie, pragnie miłować już tylko Ciebie. Dziękuję Ci za to pragnienie dzieci i ogniska domowego z żoną ukochaną. Składam je Tobie w ofierze. A w zamian to postanawiam: Miast dzieci swoich będę dzieci innych wychowywał i do Boga prowadził, urabiał ich dusze. Tworzył z nich prawdziwych ludzi. Pracował, zapobiegał, jak ich ojciec duchowy. Miast ogniska domowego własnego będę apostołem dobrego życia w rodzinie; harmonijnego, po Bożemu pojętego współżycia małżonków i prowadzenia rodziny. Uczyć będę o wzajemnym szacunku i miłości, jakie mają panować w gronie najbliższych, by przez rodzinę doszli do udoskonalenia siebie i do swego celu, do Boga. Miłość wśród ludzi ma być odblaskiem miłości Bożej. Szerzyć będę szczególnie u młodzieży wszelkimi środkami zrozumienie prawdziwej miłości.”
Formację do kapłaństwa traktował niezwykle poważnie i odpowiedzialnie. Wiedział, że w życiu kapłańskim stanie przed wieloma prolemami i wyzwaniami, do których musi się dobrze przygotować. Rozumiał, że jako ksiądz nie będzie reprezentował siebie, ale Kościół. „To nie Wicek, nie Frelichowski będzie rozgrzeszał, konsekrował, kazanie głosił. Nie, to sam Chrystus przeze mnie zastąpiony. Dlatego ja muszę być podobny do Chrystusa. Być prawdą, drogą i życiem” - napisał w Pamiętniku.
Święcenia kapłańskie przyjął 14 marca 1937 r. Pracował jako wikariusz w Toruniu, gdzie wzorowo wypełniał obowiązki kapłańskie, był opiekunem chorych, duszpasterzem dzieci i młodzieży, działaczem misyjnym, propagatorem czytelnictwa prasy katolickiej. Cały czas działał również w harcerstwie. Ale ten czas zwykłej pracy duszpasterskiej szybko się skończył. Wybuchła wojna i 17 października 1939 r. ks. Frelichowski został aresztowany. Władzom niemieckim nie podobało się jego zaangażowanie w harcerstwie. Przebywał w obozach koncentracyjnych w Stutthofie, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Kapłani byli w tych strasznych miejscach jedną z najbardziej gnębionych grup. Jednak Frelichowski również tam po prostu spełniał swoje kapłańskie obowiązki. Organizował wspólne modlitwy, spowiadał, rozmawiał i wspierał więźniów, głosił im Dobrą Nowinę.
W obozie w Dachau, który był głównym miejscem więzienia duchowieństwa i gdzie umieszczono również Frelichowskiego, pod koniec 1944 r. wybuchła epidemia tyfusu. Władze obozowe nie miały zamiaru z nią walczyć, po prostu ogrodziły drutem kolczastym baraki z zarażonymi i nie wpuszczały tam innych więźniów. Frelichowski przekradał się więc do tych baraków, aby służyć umierającym, pielęgnować ich, udzielać im sakramentów. W tej pracy pomagało mu 32 polskich księży. Wszyscy zarazili się tyfusem! W przypadku Frelichowskiego doszło jeszcze ciężkie zapalenie płuc, w efekcie więc dramatycznie osłabiony organizm nie miał siły walczyć. Ks. Wincenty zmarł 23 lutego 1945 r., w przeddzień wyzwolenia obozu. Współwięźniowie nie mieli wątpliwości, że umarł człowiek wyjątkowy, święty. Władze obozowe, pierwszy raz w historii obozu, pozwoliły na ułożenie zmarłego w udekorowanej kwiatami trumnie i odmówienie przy niej modlitw. Potem ciało spalono w krematorium.
Ks. Frelichowski został ogłoszny błogosławionym przez św. Jana Pawła II 7 czerwca 1999 r. w Toruniu.