450 lat Sodalicji Mariańskich w Polsce cz. 4
Kontynuujemy cykl, w którym, z okazji Roku Jubileuszowego 450-lecia Sodalicji Mariańskich w Polsce, opisujemy niektóre najważniejsze osoby, wspólnoty, miejsca i wydarzenia związane z historią sodalicji na ziemiach polskich.
W poprzednich odcinkach przedstawiliśmy już zakon jezuitów oraz prowadzone przez nich Collegium Hosianum w Braniewie, gdzie 450 lat temu powstała pierwsza Sodalicja Mariańska w Polsce.
W kolegium w Braniewie, przypomnijmy, uczył się w latach 1606-1611 św. Andrzej Bobola, patron Polski i patron naszego Roku Jubileuszowego. 8 grudnia 1608 r. został przyjęty do miejscowej sodalicji i złożył ślubowanie sodalicyjne, które brzmiało następująco: „Święta Maryjo, Matko Boża i Dziewico, ja, Andrzej Bobola, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Patronkę i Orędowniczkę i mocno postanawiam, że nigdy Cię nie opuszczę i nie będę mówił ani czynił czegokolwiek przeciw Tobie, i nie pozwolę, by ktokolwiek z moich podwładnych występował w jakikolwiek sposób przeciw Twojej czci. Błagam Cię zatem, przyjmij mnie na zawsze za swego sługę, bądź przy mnie we wszystkich moich czynnościach i nie opuść mnie w godzinie śmierci. Amen".
U początków drogi duchowej św. Andrzeja Boboli, która zaprowadziła go do świętości i męczeństwa, jest więc m.in. Sodalicja Mariańska. Ona z pewnością znacznie wpłynęła na jego relację z Bogiem, Maryją, innymi ludźmi, na całe jego życie, decyzje, wybory, postawy. Nic więc dziwnego, że ten wybitny sodalis, męczennik, patron Polski, jest również patronem naszego Roku Jubileuszowego. Warto więc poznać bliżej jego sylwetkę. Zachęcamy więc do zapoznania się z bardzo ciekawym tekstem przybliżającym postać św. Andrzeja Boboli, autorstwa Reginy Pruszyńskiej, który wydrukowany jest w najnowszym Sodalisie Marianusie 1/2021.
Pod innym kątem przedstawił sylwetkę naszego patrona o. Aleksander Jacyniak SJ w Sodalisie Marianusie 1/2014. Pokazał m.in., jaki wkład w rozwój kultu św. Andrzeja miał Józef Piłsudski oraz opisał przykłady działania Boboli w historii Polski. W naszym Roku Jubileuszowym warto wrócić również do tego tekstu, tym bardziej, że zawiera ona wiele mało znanych faktów. Oto jego fragmenty:
„Józefa Piłsudskiego starania o kanonizację św. Andrzeja Boboli
Różni znawcy snują niejednokrotnie rozbieżne refleksje na temat wiary i religijności Józefa Piłsudskiego. Nie zamierzam z nimi dyskutować, ani podważać ich przekonań. Pragnę jedynie wycinkowo wskazać, jaki był wkład Marszałka w rozwój kultu bł. Andrzeja Boboli oraz starania o jego kanonizację. Podejmując ten temat nie chcę sugerować, że zasługi Józefa Piłsudskiego w tym zakresie są wiodące, ani dyskredytować wysiłku wielu innych osób
i instancji, które nieraz przez całe dziesięciolecia trudziły się, by doszło do kanonizacji tego wielkiego polskiego męczennika.
Świadkami i adresatami starań podejmowanych w tym zakresie przez Józefa Piłsudskiego byli dwaj kolejni papieże: Benedykt XV oraz Pius XI. Jeszcze przed definitywnym zakończeniem I wojny światowej Piłsudski skierował do Ojca św. Benedykta XV prośbę o kanonizację bł. Andrzeja Boboli.
Świadkiem pamięci marszałka Piłsudskiego o bł. Andrzeju Boboli był także następca Benedykta XV, Ojciec św. Pius XI (Achille Ratti), który w latach 1918 - 1920 był najpierw wizytatorem, a następnie nuncjuszem apostolskim w Polsce. Wówczas kilkakrotnie odbywał rozmowy z marszałkiem Piłsudskim na temat Błogosławionego i konieczności odzyskania jego relikwii z rąk bolszewików. Marszałek Piłsudski wraz z rządem polskim podejmował
w tej kwestii starania drogami dyplomatycznymi. Podczas audiencji dla polskich biskupów
w wigilię kanonizacji bł. Andrzeja Boboli, 16 kwietnia 1938 r. Pius XI wyznał:
«Przybywacie na kanonizację Andrzeja Boboli. W związku z nią opowiemy Wam jeden szczegół nieznany zupełnie. Pewnego razu, kiedy byłem w Warszawie, zaprosił mnie Naczelnik Państwa Piłsudski do Wilna. Jechaliśmy i rozmawialiśmy całą noc. Rozmowa zeszła na relikwie Andrzeja Boboli, znajdujące się wówczas w Połocku, których odebranie z rąk bolszewickich natrafiało na trudności. Piłsudski, jako że był mąż śmiały i przywykły niezwykłych używać środków, chciał relikwie odebrać zbrojną ręką. Nie doszło do tego, bo czasy były tego rodzaju, że Polsce wielkie groziły niebezpieczeństwa i bezpośrednio potem rozgorzały walki. Relikwie Boboli przybyły do Rzymu, a przez pobyt swój w Wiecznym Mieście, stał się Bobola jakby civis romanus, obywatelem rzymskim. Przybyły ze wschodnich granic Polski, jakby na znak, że bronić ich trzeba, jak i cały świat, przed pożogą bolszewizmu».
Proroctwo św. Andrzeja o odzyskaniu niepodległości.
Zacytuję teraz fragment pewnego opowiadania. «W 1819 r. znajdował się w Wilnie o. Korzeniewski, dominikanin, kapłan wysokiej świętości i sławny kaznodzieja. Walczył on nieustannie z niezmordowaną gorliwością (...) nie tylko z kazalnicy, ale także w uczonych dziełach, które sprowadziły nań ze strony rządu rosyjskiego zakaz głoszenia kazań, publikowania jakichkolwiek pism, nawet spowiadania. W związku z tym zamknięty
w klasztorze i skazany na bezczynność zmagał się w swojej samotności z myślą, że nic nie może zrobić dla chwały Bożej i zbawienia braci i sióstr. Pewnego razu, gdy był przyciśnięty smutkiem, późnym wieczorem otworzył okno swej celi i patrząc w niebo zaczął wzywać sługę Bożego Andrzeja Bobolę, do którego od dzieciństwa miał szczególniejsze nabożeństwo, chociaż jeszcze Kościół nie wyniósł tego Męczennika na ołtarze. O wielebny Andrzeju - mówił - minęło już wiele lat, jak przepowiedziałeś wskrzeszenie Polski. Kiedyż spełni się Twoje proroctwo? (...) Ach święty Męczenniku, (...) wyjednaj u Boga miłosiernego litość dla biednych Polaków. Niech Polska stanie się znowu jednym królestwem, królestwem prawowiernym i Bogu podległem.
Była już późna noc. O. Korzeniewski, skończywszy modlitwę, zamknął okno i chciał położyć się spać. Gdy jednak obrócił się, ujrzał na środku celi poważną postać w ubiorze jezuity. Ta postać odezwała się: Stawiam się na twe wezwanie, Ojcze Korzeniewski; jestem Andrzej Bobola. Otwórz raz jeszcze okno twoje, a zobaczysz wielkie rzeczy.
Dominikanin, chociaż nieco przestraszony, uczynił co mu polecono i z wielkim zdziwieniem ujrzał nie ciasny ogródek klasztorny, ale niezmierną przestrzeń, rozciągającą się aż do krańców horyzontu. O. Korzeniewski zwrócił oczy na krajobraz. Pośród niego ujrzał niezliczone bataliony Rosjan, Turków, Anglików, Francuzów, Niemców i innych ludów, których nie umiał rozróżnić. Wszyscy oni walczyli z wielką zaciekłością. Zakonnik nie rozumiał, co to miało znaczyć. Pospieszył mu z pomocą święty. Kiedy - rzekł - ludzie doczekają się takiej wojny, wraz z przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja zostanę uznany jej głównym patronem.
Uradowany obietnicą o. Korzeniewski zawołał: O mój Święty, jakże mogę mieć pewność, że to widzenie, te odwiedziny niebiańskie i ta przepowiednia nie są złudzeniem wyobraźni, czy jedynie snem?
Byś miał znak mojego zjawienia się, zostawiam ślad mojej dłoni na Twoim stoliku - odrzekł Andrzej Bobola. Mówiąc to położył dłoń na stole i znikł.
O. Korzeniewski długo nie mógł przyjść do siebie. Gdy się nieco uspokoił, podziękował Bogu i swojemu kochanemu świętemu za otrzymaną pociechę, potem zbliżywszy się do stołu, ujrzał wyciśnięty na nim ślad prawej dłoni Męczennika. Pamiątkę tę ucałował zanim położył się spać. Nazajutrz, ledwie się ocknął, pobiegł zaraz do stołu, aby się przekonać, czy cudowny ślad pozostał, a widząc, że jest równie wyraźny jak w nocy, pozbył się jakiejkolwiek wątpliwości. Następnie przywołał do swojej celi wszystkich ojców i braci klasztoru i opowiedział im o niesłychanej łasce, jaka go spotkała. Wszyscy oglądali wówczas odcisk dłoni pozostawiony przez sługę Bożego.
O. Korzeniewski powiadomił o wszystkim jezuitów kolegium w Połocku, pośród których znajdowałem się i ja. Opowiadanie całego zdarzenia usłyszałem na własne uszy».
Tak pisze człowiek, który wspomniane wydarzenia zna «z pierwszej ręki». Andrzejowe proroctwo o odzyskaniu niepodległości przez naszą Ojczyznę spełniło się po 99 latach, natomiast o tym, że zostanie jednym z jej patronów - dopiero po 183 latach".