Strona główna  /  Z życia Kościoła  /  Rok 2017  /  Joseph Ratzinger/Benedykt XVI

Joseph Ratzinger/Benedykt XVI

Joseph Ratzinger/Benedykt XVI

 Kontynuujemy nasz cykl poświęcony postaci Josepha Ratzingera/Benedykta XVI.

Na końcu „Ostatnich rozmów", jakie z Benedyktem XVI przeprowadził Peter Seewald, znajduje się krótkie podsumowanie, które zawiera sporo ciekawych myśli i spostrzeżeń papieża - emeryta. Zapytany o przyszłość chrześcijaństwa Bohater naszego cyklu odpowiada pesymistycznie: „To, że nie przystajemy już do współczesnej kultury, a chrześcijańskie wzorce przestały być decydującym wskazaniem, to oczywiste. Obecnie żyjemy w ramach pozytywistycznej i agnostycznej obyczajowości, która staje się coraz bardziej nietolerancyjna wobec chrześcijaństwa. Stąd też społeczeństwo Zachodu, w każdym razie Europa, po prostu nie będzie chrześcijańskie. Tym bardziej więc wierzący będą musieli zabiegać o to, aby dalej formować i utrzymać świadomość istnienia wartości oraz życie według wiary. Ważna stanie się bardziej zdecydowana wierność poszczególnych wspólnot i Kościołów lokalnych. Wzrośnie ciężar odpowiedzialności".

W dalszej części rozmowy Benedykt XVI zauważa, że Kościół coraz bardziej odchodzi od starego, europejskiego modelu życia, przyjmuje nową postać i żyją w nim nowe formy. „Przede wszystkim dostrzegamy postępującą dechrystianizację Europy, a także degradację tego, co chrześcijańskie w przestrzeni publicznej. Stąd też Kościół musi odnaleźć nowy sposób obecności, musi zmienić jej rodzaj" - mówi papież emeryt.

Następnie Seewald zadaje pytanie wprost o Boga. Pyta, gdzie właściwie jest ten Bóg, o którym mówimy, od którego spodziewamy się otrzymać pomoc i gdzie Go można umiejscowić? „Wnikamy coraz dalej i głębiej w bezmiar wszechświata, z miliardami planet, niezliczonymi systemami słonecznymi, ale tam, dokąd udało nam się wejrzeć, nie odkryto niczego, co dałoby się uznać za niebo zamieszkałe przez Boga" - twierdzi dziennikarz. Na co Benedykt XVI ze śmiechem odpowiada, że nie ma takiego miejsca, gdzie Bóg zamieszkuje. A dlaczego? Ponieważ Bóg sam jest miejscem ponad wszystkimi miejscami. „Przyglądając się światu - tłumaczy papież emeryt - nie widzimy nieba, ale wszędzie możemy dostrzec ślady Boga: w budowie materii, w całej racjonalnej rzeczywistości. Także tam, gdzie postrzegamy ludzi, odnajdujemy ślady Boga. Widzimy niedoskonałości, ale też dobro, miłość. To właśnie są miejsca, gdzie jest Bóg". Ratzinger podkreśla, że trzeba uwolnić się od przestarzałych, przestrzennych wyobrażeń, a Bóg nie może być nigdzie wewnątrz czy na zewnątrz, gdyż Jego obecność ma zupełnie inną naturę. „Podobnie jak między ludźmi istnieje duchowa obecność - dwie osoby mogą się <dotknąć>, choć żyją na różnych kontynentach, ponieważ jest to inny wymiar niż przestrzenny - tak i Bóg nie znajduje się w jakimś <gdzieś>, tylko jest realnością; realnością dźwigającą, unoszącą wszelką realność. Dla tej realności nie potrzebuję <gdzie>, gdyż to <gdzie> już stanowi ograniczenie, a nie jest nieskończonością, stworzycielem, który jest wszechświatem, który ogarnia cały czas, a sam nie jest czasem, lecz stwarza go i zawsze jest obecny" - mówi papież emeryt.

Benedykt XVI zdaje sobie sprawę, że nastała ostatnia faza jego życia. Pytany, czy da się przygotować na śmierć, odpowiada, że nawet się musi. „Nie w sensie dokonywania określonych aktów, ale żyjąc wewnętrznie ku temu, że kiedyś zda się przed Bogiem ostatni egzamin; że opuści się ten świat i będzie się przed Nim, przed świętymi, przed przyjaciółmi i nieprzyjaciółmi; że, powiedzmy, przyjmuje się skończoność tego życia i wewnętrznie dochodzi ku temu, by stanąć przed obliczem Boga. (...) Wciąż wracam myślą ku temu, że zbliża się koniec. Próbuję przygotować się do tego, a przede wszystkim trwać w obecności Boga. Najważniejsze właściwie jest nie samo wyobrażenie, lecz życie w świadomości, że cała egzystencja zmierza ku spotkaniu" - wyznaje Benedykt XVI.

Na sam koniec Seewald pyta jeszcze, skąd wzięło się motto biskupie Ratzingera: „Współpracownik prawdy". Benedykt XVI wyjaśnia: „Od dawna stawiano prawdę poza nawiasem, ponieważ wydawała się być zbyt wielka. Na stwierdzenie <Znam prawdę!>, rzadko kto się właściwie porywa, więc nawet w teologii zrezygnowaliśmy w dużej mierze z pojęcia prawdy. W latach siedemdziesiątych, latach przełomu, dotarło do mnie, że jeśli pominiemy prawdę, to po co właściwie wszelkie nasze zabiegi? A więc nie obejdziemy się bez prawdy. Nie możemy wprawdzie powiedzieć: <Mam prawdę>, ale to ona bierze nas w posiadanie, ona nas dotyka, a my próbujemy poddać się jej przewodnictwu. Przypomniały mi się słowa z Trzeciego listu św. Jana, że jesteśmy <współpracownikami prawdy>. Z prawdą można współpracować, ponieważ jest osobą. Można też zagłębiać się w prawdę i próbować zapewnić jej skuteczność oddziaływania. To wreszcie wydało mi się być właściwą definicją fachu teologa, że on, którego prawda dotknęła, który poniekąd ją ujrzał, jest gotowy wstąpić na jej służbę, współpracować z nią i dla niej".