Strona główna  /  Propozycje formacyjne  /  Rok 2017  /  Postać Josepha Ratzingera/Benedykta XVI

Postać Josepha Ratzingera/Benedykta XVI

Postać Josepha Ratzingera/Benedykta XVI

 Kontynuujemy nasz cykl poświęcony postaci Josepha Ratzingera/Benedykta XVI.

Wśród wielkiego dorobku pisarskiego naszego bohatera wyróżnia się książka niezbyt gruba, w dodatku będąca tak naprawdę przeredagowanym zapisem cyklu wykładów, które Ratzinger wygłosił w 1967 r. na uniwersytecie w Tybindze. A jednak temat podjęty przez autora, a chyba przede wszystkim sposób, w jaki go zaprezentował, sprawił, że książka ta zaliczana jest dziś do kanonu literatury teologicznej i ukazała się na świecie w niezliczonych wydaniach. Wywarła wielkie wrażenie na całych pokoleniach, m.in. na kard. Karolu Wojtyle.

Mowa oczywiście o wydanym po raz pierwszy w 1968 r. „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo". Tytuł dobrze oddaje treść publikacji. Jest to rzeczywiście wprowadzenie w najważniejsze treści naszej wiary, ale wprowadzenie bardzo głębokie i kompletne. Cel wydania książki najlepiej ujmuje sam Ratzinger w przedmowie: „Ma ona pomóc w zrozumieniu na nowo, że wiara umożliwia człowiekowi w dzisiejszych czasach bycie naprawdę człowiekiem, ma wyłożyć wiarę bez niepotrzebnej gadaniny, ukrywającej z trudem duchową pustkę".

O książce tej już wspominaliśmy w sodalicyjnych publikacjach, ale w naszym cyklu poświęconym postaci Josepha Ratzingera/Benedykta XVI zasługuje ona na dokładniejsze omówienie.

Autor objaśnia wszystkie części Credo, ale rozpoczyna od ogólnej refleksji nad sytuacją człowieka wobec zagadnienia Boga. I chociaż od pierwszego wydania książki minęło już prawie 50 lat, te treści są wciąż niezwykle aktualne. Ratzinger zauważa, że gdy ktoś usiłuje mówić o wierze chrześcijańskiej do ludzi, którzy z racji zawodu bądź sytuacji społecznej nie są oswojeni ze sposobem myślenia i przemawiania Kościoła, odczuje wkrótce, że mówi o czymś, co jest im obce i co ich dziwi. 

W tym kontekście Ratzinger przytacza słynną już i wielokrotnie przytaczaną historię Kierkegaarda o pożarze w cyrku. Warto ją powtórzyć jeszcze raz, bo naprawdę świetnie ilustruje sytuację człowieka wierzącego w dzisiejszym świcie. Oto w wędrownym cyrku w Danii wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc. Zwłaszcza, że istniało poważne niebezpieczeństwo, że ogień przeniesie się do wsi przez wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł i zaczął prosić mieszkańców, by szybko przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy jednak prośby i błagania błazna uważali tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie. Klaskali i śmiali się więc do łez. Tymczasem błazen miał ochotę raczej płakać niż się śmiać. Daremnie przekonywał ludzi, że nie ma tu żadnego udawania, a cyrk naprawdę się pali. Te błagania wywoływały jednak tylko nowe wybuchy śmiechu. Uważano, że błazen świetnie gra swoją rolę. W konsekwencji na pomoc było już za późno - cyrk i wieś spłonęły.

Błazen symbolizuje tu teologa, którego nikt nie bierze na serio w jego błazeńskim stroju ze średniowiecza. Cokolwiek by mówił - jego rola etykietuje go i odpowiednio klasyfikuje. Wszyscy wiedzą z góry, że jest to tylko błazen, który coś tam sobie mówi, bo musi, więc niech sobie mówi, ale wiadomo, iż jego opowieści z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Można więc mu się spokojnie przysłuchiwać, ale nie trzeba się przejmować tym, co mówi.
„W obrazie tym uchwycono bez wątpienia coś z trudnej rzeczywistości, w jakiej się znajduje teologia i teologiczne mówienie; jakaś przygniatająca niemożność przełamania szablonów myślenia i przemawiania oraz niemożność ukazania, że sprawy teologii są sprawami ważnymi dla życia ludzkiego" - pisze kard. Ratzinger.

I podkreśla, że bardzo trudna jest rola człowieka wierzącego, który próbuje głosić swą wiarę innym. Tym trudniejsza, że ktoś taki sam, prędzej czy później, stanie wobec pokusy niewiary. Wiara jest bowiem łaską i nigdy nie można być stuprocentowo pewnym, że zawsze będzie się ją posiadać. Kard. Ratzinger podaje w tym miejscu przykład św. Teresy od Dzieciątka Jezus, której wiara przez większość część życia była niezachwiana. Tymczasem tuż przed śmiercią zaczęły ją dręczyć wszystkie możliwe argumenty przeciwko wierze. Poczucie wiary zniknęło. „Prześladują mnie myśli najzagorzalszych materialistów" - zapisała w swoim pamiętniku.

Kard. Ratzinger podaje jeszcze inny przykład. Oto statek wiozący misjonarza rozbił się. Okręt zatopili korsarze, a misjonarz, przywiązany do belki, błądzi na tym kawałku drewna po wzburzonych wodach oceanu. „Trudno dokładniej i dobitniej opisać sytuację, w jakiej znajduje się dziś wierzący. Wydaje się, jakby utrzymywała go tylko belka chwiejąca się na morzu nicości (...) Tylko chwiejąca się belka łączy go z Bogiem, ale łączy go nierozerwalnie, i ostatecznie on wie, że to drewno jest silniejsze od kłębiącej się pod nimi nicości, która mimo to jest zawsze groźną, istotną mocą jego teraźniejszości" - pisze kard. Ratzinger.

Z drugiej jednak strony niewiara niewierzącego także nie jest niezachwiana. Tak jak wierzący wie, że zawsze grozi mu niewiara, i tę niewiarę musi odczuwać jako nieustanną pokusę, tak dla niewierzącego wiara pozostaje zawsze zagrożeniem i pokusą w jego pozornie na zawsze zamkniętym świecie. Również niewierzący nie posiada więc egzystencji całkowicie spoistej. „Jak wierzącemu zdarza się, że będzie się dławił słoną wodą zwątpienia, którą ocean nieustanni zalewa mu usta - zauważa autor - tak samo niewierzący wątpi w swą niewiarę, w rzeczywistą całkowitość świata, który zdecydował się uznać za wszystko. Nie będzie nigdy bez reszty pewny zamknięcia tego, co ujrzał i uznał za całość; zawsze grozi mu pytanie, czy wiara i to, co ona głosi, nie jest czymś rzeczywistym. (...) Jednym słowem, nie ma ucieczki przed dylematem ludzkiego istnienia. Kto chce uniknąć niepewności w rzeczach wiary, będzie musiał doświadczyć niepewności niewiary, która nigdy nie może ostatecznie powiedzieć, czy jednak wiara nie jest prawdą. Dopiero gdy ktoś odrzuci wiarę, okazuje się, że nie można jej całkowicie odrzucić".